Sroda
Przylecielismy do Melbourne, wlozylismy na nosy okulary przeciwsloneczne i jak zombie przeszlismy kilka mil do hostelu, utyskujac i bojac sie, ze plecaki juz na dobre zrosna nam sie z cialem. Zamiast wziac tramwaj, jak normalni ludzie. Calą poprzednią noc, spedzoną na lotnisku w Auckland, przegadalismy z Tomkiem i Ania, ktorzy lecieli na Samoa. Ludzie wokol spali na lawkach probujac oszukac oczekiwanie na poranny samolot, pragnac zahibernowac sie na kilka godzin, wtopic w szczeline za wibrujacym automatem do kawy, a my nie moglismy opanowac chichotu, ktory towarzyszyl wymienianym opowiesciom. Cala noc nie zmrozylismy oka. Stad zombie.
Dzieki Bogu za luzne zasady panujące w hostelach w Australii! Juz o 11 moglismy sie zamelinowac w pokoju i odespac.
Rzescy wyruszylismy na obchod miasta, ktory zaczal sie od dzielnicy Fitzroy. Okazala sie ona naszym ulubionym miejscem w Melbourne, byc moze przez podobienstwo do krakowskiego Kazimierza. Wygladla jakby ktos powybieral najfajniesze kafejki, bary i odjechane sklapy ze wszystkich miast jakie do tej pory widzielismy i ustawil je w szeregu na jednej ulicy. Spojrzelismy na siebie i zgodnie wybelkotalismy: nice!
Czwartek
Zwiedzilismy kolekcje sztuki aborygenskiej, ktora jest interesujaca, ale tez trudna w odbiorze. Szczesliwie podsluchalismy kilku przewodnikow, ktorzy objasniali symbolike tych obrazow-opowiesci. Symbole maja zaczenia, znaczenia ukladaja sie w historie. Te, ktore odnosza sie do plemiennych legend i mitow emanuja niesamowita energia, z tych, ktore opowiadaja wygnanie Aborygenow w glab kontytentu bije smutek. Wstep jest bezplatny. Duze sa wyrzuty sumienia.
Wczorajszy durny spacer pomogl nam powziac decyzje o odeslaniu kilku zbednych rzeczy do Polski. Samochod w Nowej Zelandii sprawil, ze stracilismy kontrole nad waga bagazu. Plecaki trzeba odchudzic, to takze swietny moment na upolowanie i wyslanie upominkow. Tylko jak trafic na cos wyjatkowego i w przystepnej cenie? Dylematu ciag dalszy i piwo na Brunswick Street (czyli na Fitzroy).
Piatek
Poranny wypad do St. Kilda, czyli "podmiejskiego kurortu, w ktorym melbernczycy spedzaja wolne dni na moczeniu sie w zatoce, wygrzewaniu na plazy i konsumpcji gigantycznych porcji jedzenia". Rozczarowujaco pusto i w remoncie.
Wizyta u fryzjerow. Oczywiscie na Fitzroy. Maja u starej baby, Adrian u mlodego Wlocha. Oboje wrocili z nowymi, modnymi na antypodach fryzurami. Zadowoleni.
W zwiazku z nowym wizerunkiem wyskoczylismy wieczorem na Fitzroy (sic!), wypilismy po Zywcu (ha!) i obejrzelismy afrykanski koncert. Milo. Brakowalo tylko australiskiego elementu. No worries, na pewno sie odnajdzie w dalszej czesci relacji.
Sobota
Poszukiwania prezentow ciag dalszy. Poszlismy na targ i nie moglismy oderwac wzroku od polskich kabanosow. Nareszcie. Steki z kangura i kielbasa z krokodyla. Nie jestesmy jeszcze na to gotowi.
Pomimo wyraznego oporu Adriana, ktory argumentowal, ze nie warto i nic ciekawego, pojechalismy do Docklands, w ktorym akurat rozpoczal sie festiwal ognia. Melbourne prawie sie spalilo w ostatnim, corocznym wielkim pozarze. Bylo sympatycznie, a fajerwerki byly wystrzeliwane z 25 rozmieszczonych na zatoce lodzi. Temperatura ok. 5 stopni.
Pozniej pobieglismy do kina na "Samsona i Delilah" - australijskie objawienie festiwalu w Cannes. Jak napisal krytyk: pozostawi posiniaczone serce, ale i nadzieje na poprawe. Maja mowi, ze posiniaczone serca dlugo dochodza do siebie.
Niedziela
Kupilismy pamiatki i zaczelismy sie martwic o pudlo, do ktorego to wszystko zdolamy zmiescic.
Poniedzialek
Na poczcie nie maja pudla wystarczajaco duzego, zeby pomiescic nasze rzeczy. Wyzebralismy wielkie pudlo ze sklepu sportowego, ktore po tuningu nadalo sie znakomicie. Paczka poplynela przez oceany. Maja mowi, ze juz jej nigdy nie zobaczymy. Adrian wierzy we wszechobecne australijskie "no worries, mate". Skoro oni sa tacy spokojni, to widocznie nie ma sie czym martwic.
Lecimy na wschodnie wybrzeze, niedowierzajac, ze spedzilismy tyle czasu w jednym miejscu.
Wszyscy chcą Was zobaczyć w nowych fryzurach!! na tle wielkiej rafy może być
ReplyDeleteTak...Chcemy zobaczyc te modne fryzury ;)))
ReplyDeleteTrzymam kciuki, za szybka regenracje sil, byscie nastepnym razem nie musieli siebie paczka odsylac ;)))
BTW. Coz za zmiana narracji ;))
Pozdro
Pampers
ach, tak naprawde, to na glowach mamy mniej wiecej to co zwykle, ale skoro nozyczki byly z Melbourne, to mozna sie pochwalic ;)
ReplyDeleteCzy dorobiliscie sie sekretarki? Tak bez serca.
ReplyDeleteZdjecia z nowym wygladem prosimy, bo troszke nam brakuje Waszych oblicz. Paczki :) niech przychodza i to jak najczesciej.
Buziaki Aldona
Śmiem twierdzić, żepPo prostu nie są w zadnej Austalii, dlatego nie pokazują zdjec siebie z kraju kangura!!
ReplyDelete