Friday, 23 October 2009
Nie widac




- Towarzyszu Premierze, misja wykonana!
- Naród jest z was dumny.
- Melduje, ze nie widać. Patrzyłem uważnie caly lot, ale nie widziałem.
- Przeciez w elementarzu bylo napisane, ze widać. Wszystkie chińskie
dzieci wiedza, ze widać. Nawet amerykańskie dzieci w to wierza.
- Chyba jednak nie widać, Towarzyszu Premierze.
Pierwszy chinski kosmonauta Yang Liwei obalil mit jakoby Wielki Mur
Chinski bylo widac z kosmosu jako jedyny obiekt stworzony przez
czlowieka. Widac go z pierwszej orbity okoloziemskiej, tak jak i
mnostwo drog, linii kolejowych, szklarni wielkopowierzchniowych i
innych budynkow.
Mniejsza z tym. Slawa Muru nie ucierpi od tego czy go mozna dostrzec z
kosmosu. Wlasnie tej slawy balismy sie, bo wiemy, ze w kazdym
interesujacym miejscu sa hordy Chinczykow z przewodnikami mialczacymi
do megafonow. Znalezlismy na to sposob i za rada podroznikow
napotkanych na szlaku pojechalismy na "Secret Wall Tour". Wycieczka
tak tajemnicza, tak tajemnicza, ze nawet w hostelu nie wiedzieli dokad
jedziemy i nawet przewodnicy nie znaja tego miejsca. 2,5 h od Pekinu
dosiadla sie do nas babulina. Okazalo sie, ze babulina pomimo co
najmniej szesciu krzyzykow na karku, hozo popedzila nas pod stroma
gore na probe sforsowania muru.
Na Murze nie bylo wycieczek, przewodnikow, ani sprzedawcow badziewia.
Tylko nasza grupa (9 osob) i babulina przewodniczka. Sama radosc.
W drodze powrotnej przejechalismy kolo Badaling, czesci Muru
najbardziej odrestaurowanej i pelnej turystow. Ha!
Wednesday, 21 October 2009
Pikantne opowiesci
Na poczatek wyjasnienie: kuchnia chinska nie istnieje.
To tak samo jakby powiedziec "kuchnia europejska", niby mozna, ale to
pojecie zbyt szerokie, zeby cokolwiek znaczylo. Z "kuchnia chinska"
podobnie, bo roznorodnosc potraw, przypraw, sposobu ich
przygotowywania i podawania jest tak rozlegla miedzy poszczegolnymi
regionami, ze stanowia oddzielne byty. Wspolnym mianownikiem sa
skladniki: ryz, makaron, wieprzowina i niektore warzywa.
Nie zostalismy ekspertami od jedzenia w Chinach, bo zywimy se w
miejscach raczej tanich i nie mielismy ani okazji, ani ochoty na
sprobowanie lapy tygrysa, mozgu malpy czy penisa bawolu. Ale co wiemy,
to opowiemy.
Chinczycy jedza wczesnie. Zaczynaja od sniadania juz kolo 6 rano,
ktore standardowo sklada sie z kleiku ryzowego (bez smaku), zupy z
fasoli (bez smaku), kluski (z wieprzowina), piklowanych warzyw i mleka
sojowego. Obiad jedza kolo poludnia i jest sa to zazwyczaj nudle w
jakims wywarze miesnym. Prawdziwe szalenstwo zaczyna sie wieczorem
(kolo 7) kiedy nadchodzi czas kolacji. Chinczycy uwielbiaja jesc i
celebruja kolacje tak jak hiszpanie. Zasiadaja z cala rodzina albo z
przyjaciolmi, zamawiaja mnostwo potraw, tak, zeby kazdy mogl kasnac
roznych smakow. Sa przy tym glosni, rozesmiani i kwitna radoscia
zycia. Przy okazji pluja, charkaja, smarkaja, bekaja i pierdza nie
wstajac od stolu. O mlaskaniu i siorbaniu nie wspominamy, bo czym
glosniej, tym bardziej smakuje.
W srodku kolejne wyjasnienie: sajgonki sa z Wietnamu, a nie z Chin.
Te, ktore jemy w restauracjach chinskich, nijak nie maja sie do
orginalu.
Chinczycy wynalezli dwie rzeczy, ktore nas ucieszyly, jak tylko
wjechalismy do Chin. Pierogi i kluchy. Pierogi smakuja tak jak nasze.
Zazwyczaj nadziewane sa miesem i podawane w zupie albo luzem z jakims
sosikiem do dodania smaku. Kluchy to temat rozterek miedzy
podroznikami, bo nie wszystkim odpowiadaja. Kluchy to nasze kluski na
parze, tyle ze nadzienie raczej tresciwe. W naszych badaniach
kulinarnych natknelismy sie na nadzienie miesne (najbardziej
popularne), warzywne typu baklazan na ostro z paryka albo kapusta z
cebula i makaronowe. Makaron z sosem sojowym w klusce na parze.
Najlepsze kluski sa w Szanghaju. Tutaj nie bedziemy z nikim
dyskutowac. Maja troche mniej miesa i dzieki temu w pustej przestrzeni
miedzy nadzieniem a ciastem zbiera sie caly smaczny sos z miesa. A
absolutnym szczytem kluskowym sa kluchy przysmazane. Kluchy
Szanghajskie maja zalaczona instrukcje obslugi: najpierw wygryzc mala
dziurke, wyssac sok i chapsnac reszte. Mozna uzyc slomki.
W kilku miejscach natknelismy sie na dania, ktore znamy z restauracji
chinskich w Europie np. Wieprzowine na slodko-kwasno. Tutaj tez sos
rozni sie w zaleznosci od regionu, czasami jest gesty, ciemny,
skarmelizowany, a czasami czerwonawy z mnostwem warzyw. Zawsze
slodko-kwasmy i wysmienity.
W Chinach czesto je sie na ulicy, wiec rozpowechnione sa rozne dania
na patyku: ziemniaki (mniam), rozne czesci krowy czy swini,
wieprzowine, kalmary, osmiornice, parowki (slodkie). W Yunanie mozna
to zagryzc baba, czyli plackiem chlebowym i popic jogurtem z mleka
yaka.
Syczuan slynie z ostrych potraw (chinczycy generalnie jedza ostro, bo
wg. chinskiej medycyny pomaga to oczyscic cialo z toksyn). O tym, ze
mieszkancy Syczuanu maja wypalone kubki smakowe dowiedzielismy sie
zamawiajac smazonego baklazana, ktory mial nie byc "wcale a wcale"
ostry i po drugim kesie spocilismy sie, lzy sie polaly i nagle
zaczelismy slyszec wyrazniej, bo nam sie przetkaly kanaly sluchowe i
mloteczek zaczal zwawiej stukac.
Przemierzajac rozlegle chinske polaci musielismy sie czyms zywic w
pociagach. Na szczescie w kazdym wagonie jest kran z wrzaca woda,
ktora mozna zalac chinska zupke (sa setki smakow, wiekszosc
obrzydliwa) lub herbatke. Chinczycy pija herbate zawsze i wszedzie
chodza z termosem. W kazdym miejscu mozna poprosic o dolewke wrzatku,
a ze herbata pierwsza klasa, to spokojnie mozna zaparzac kilka razy
(najlepsze podobno do 8, my doszlismy do 3-4 zaparzen tych samych
lisci). Zgodnie z zasada o krakaniu i wronach, my tez paradujemy z
goracym, czerwonym bidonem.
Na koniec ostatnie wyjasnienie: piwo w Chinach jest tansze niz kawa.
Za jedna filizanke kawy mozna wypic 1,5 litra piwa. Zgadnijce co
pijemy.
To tak samo jakby powiedziec "kuchnia europejska", niby mozna, ale to
pojecie zbyt szerokie, zeby cokolwiek znaczylo. Z "kuchnia chinska"
podobnie, bo roznorodnosc potraw, przypraw, sposobu ich
przygotowywania i podawania jest tak rozlegla miedzy poszczegolnymi
regionami, ze stanowia oddzielne byty. Wspolnym mianownikiem sa
skladniki: ryz, makaron, wieprzowina i niektore warzywa.
Nie zostalismy ekspertami od jedzenia w Chinach, bo zywimy se w
miejscach raczej tanich i nie mielismy ani okazji, ani ochoty na
sprobowanie lapy tygrysa, mozgu malpy czy penisa bawolu. Ale co wiemy,
to opowiemy.
Chinczycy jedza wczesnie. Zaczynaja od sniadania juz kolo 6 rano,
ktore standardowo sklada sie z kleiku ryzowego (bez smaku), zupy z
fasoli (bez smaku), kluski (z wieprzowina), piklowanych warzyw i mleka
sojowego. Obiad jedza kolo poludnia i jest sa to zazwyczaj nudle w
jakims wywarze miesnym. Prawdziwe szalenstwo zaczyna sie wieczorem
(kolo 7) kiedy nadchodzi czas kolacji. Chinczycy uwielbiaja jesc i
celebruja kolacje tak jak hiszpanie. Zasiadaja z cala rodzina albo z
przyjaciolmi, zamawiaja mnostwo potraw, tak, zeby kazdy mogl kasnac
roznych smakow. Sa przy tym glosni, rozesmiani i kwitna radoscia
zycia. Przy okazji pluja, charkaja, smarkaja, bekaja i pierdza nie
wstajac od stolu. O mlaskaniu i siorbaniu nie wspominamy, bo czym
glosniej, tym bardziej smakuje.
W srodku kolejne wyjasnienie: sajgonki sa z Wietnamu, a nie z Chin.
Te, ktore jemy w restauracjach chinskich, nijak nie maja sie do
orginalu.
Chinczycy wynalezli dwie rzeczy, ktore nas ucieszyly, jak tylko
wjechalismy do Chin. Pierogi i kluchy. Pierogi smakuja tak jak nasze.
Zazwyczaj nadziewane sa miesem i podawane w zupie albo luzem z jakims
sosikiem do dodania smaku. Kluchy to temat rozterek miedzy
podroznikami, bo nie wszystkim odpowiadaja. Kluchy to nasze kluski na
parze, tyle ze nadzienie raczej tresciwe. W naszych badaniach
kulinarnych natknelismy sie na nadzienie miesne (najbardziej
popularne), warzywne typu baklazan na ostro z paryka albo kapusta z
cebula i makaronowe. Makaron z sosem sojowym w klusce na parze.
Najlepsze kluski sa w Szanghaju. Tutaj nie bedziemy z nikim
dyskutowac. Maja troche mniej miesa i dzieki temu w pustej przestrzeni
miedzy nadzieniem a ciastem zbiera sie caly smaczny sos z miesa. A
absolutnym szczytem kluskowym sa kluchy przysmazane. Kluchy
Szanghajskie maja zalaczona instrukcje obslugi: najpierw wygryzc mala
dziurke, wyssac sok i chapsnac reszte. Mozna uzyc slomki.
W kilku miejscach natknelismy sie na dania, ktore znamy z restauracji
chinskich w Europie np. Wieprzowine na slodko-kwasno. Tutaj tez sos
rozni sie w zaleznosci od regionu, czasami jest gesty, ciemny,
skarmelizowany, a czasami czerwonawy z mnostwem warzyw. Zawsze
slodko-kwasmy i wysmienity.
W Chinach czesto je sie na ulicy, wiec rozpowechnione sa rozne dania
na patyku: ziemniaki (mniam), rozne czesci krowy czy swini,
wieprzowine, kalmary, osmiornice, parowki (slodkie). W Yunanie mozna
to zagryzc baba, czyli plackiem chlebowym i popic jogurtem z mleka
yaka.
Syczuan slynie z ostrych potraw (chinczycy generalnie jedza ostro, bo
wg. chinskiej medycyny pomaga to oczyscic cialo z toksyn). O tym, ze
mieszkancy Syczuanu maja wypalone kubki smakowe dowiedzielismy sie
zamawiajac smazonego baklazana, ktory mial nie byc "wcale a wcale"
ostry i po drugim kesie spocilismy sie, lzy sie polaly i nagle
zaczelismy slyszec wyrazniej, bo nam sie przetkaly kanaly sluchowe i
mloteczek zaczal zwawiej stukac.
Przemierzajac rozlegle chinske polaci musielismy sie czyms zywic w
pociagach. Na szczescie w kazdym wagonie jest kran z wrzaca woda,
ktora mozna zalac chinska zupke (sa setki smakow, wiekszosc
obrzydliwa) lub herbatke. Chinczycy pija herbate zawsze i wszedzie
chodza z termosem. W kazdym miejscu mozna poprosic o dolewke wrzatku,
a ze herbata pierwsza klasa, to spokojnie mozna zaparzac kilka razy
(najlepsze podobno do 8, my doszlismy do 3-4 zaparzen tych samych
lisci). Zgodnie z zasada o krakaniu i wronach, my tez paradujemy z
goracym, czerwonym bidonem.
Na koniec ostatnie wyjasnienie: piwo w Chinach jest tansze niz kawa.
Za jedna filizanke kawy mozna wypic 1,5 litra piwa. Zgadnijce co
pijemy.
Friday, 16 October 2009
Uwiezieni / Atrapados
Wyprawa dobiega końca. Jeszcze tylko kilka dni, zeby zasiasic do
kanapki z serem i ogladac kolejne ataki zimy za oknem, a my tymczasem
utknelismy. Z powodu przedluzenia wiz o tydzień musimy odczekać
tydzień (logika kraju wiecznej szczesliwosci i szalejącej
biurokracji). Na szczescie (trochę mu pomogliśmy) oczekiwanie wypadło
w calkiem sympatycznym Pingyao. Przed wyjazdem do tłocznego Pekinu i
po wyjedzie z jeszcze tloczniejszego Szanghaju, obijamy się w
malutkiej (jak na tutejsze warunki) wiosce, która niegdyś byla
najwazniejszym ośrodkiem finansowym Chin. Z tej wagi niewiele juz
zostało poza rezydencjami, starymi bankami, murami i
przedsiebiorczoscia mieszkancow, którzy zdzierają z turystów ile
wlezie. Rezydencji jest co niemiara (4000 czyli po jednej na każdych
dziesięciu mieszkancow), banków mniej, ale wsrod nich pierwszy bank w
Chinach, mury długie, grube i dobrze chroniące przed cywilizacja.
Pomieszkujemy w rezydencji cesarskiej (a jak!), szorujemy bruki
zwiedzajac coraz to nowe zabytki (choc od dziesiatego wszystkie wydaja
nam sie takie same), budzimy usmiech politowania kucharza w hostelu
grajac w bilarda, podlewamy kwiatki i czekamy az nam oddadza
paszporty, zeby ruszyc do Pekinu.
La aventura llega a su fin. Solo faltan unos dias para que comamos un
bocadillo con queso y veramos las nevadas de otoño polaco. Mientras
tanto estamos atrapados esperando para que nos extendan los visados.
Tenemos que esperar una semana para que podamos quedarnos una semana
mas en China (la logica del sistema burocratico). Por lo menos estamos
atrapados en una residencia del emperador en un pueblo pequeño (para
China). Pingyao, porque asi se llama el pueblo, fue el centro de
economía china desde el siglo 14 y aquí empezaron a funcionar los
primeros bancos en China. No queda mucho de aquella riqueza: las
residencias de los ricos, los bancos y el espíritu empresarial de los
habitantes. Hay unas 4000 residencias (una para cada 10 habitantes),
entre cuales conocemos demasiadas y todas ya nos parecen iguales. Asi
que andamos por la muralla, que protege muy bien de la civilizacion,
regamos los flores en el hostal de aburrimiento, jugamos al billar
(version patetica según el cocinero del hostal) y esperamos a nuestros
pasaportes para que podamos huir a Pekin.




kanapki z serem i ogladac kolejne ataki zimy za oknem, a my tymczasem
utknelismy. Z powodu przedluzenia wiz o tydzień musimy odczekać
tydzień (logika kraju wiecznej szczesliwosci i szalejącej
biurokracji). Na szczescie (trochę mu pomogliśmy) oczekiwanie wypadło
w calkiem sympatycznym Pingyao. Przed wyjazdem do tłocznego Pekinu i
po wyjedzie z jeszcze tloczniejszego Szanghaju, obijamy się w
malutkiej (jak na tutejsze warunki) wiosce, która niegdyś byla
najwazniejszym ośrodkiem finansowym Chin. Z tej wagi niewiele juz
zostało poza rezydencjami, starymi bankami, murami i
przedsiebiorczoscia mieszkancow, którzy zdzierają z turystów ile
wlezie. Rezydencji jest co niemiara (4000 czyli po jednej na każdych
dziesięciu mieszkancow), banków mniej, ale wsrod nich pierwszy bank w
Chinach, mury długie, grube i dobrze chroniące przed cywilizacja.
Pomieszkujemy w rezydencji cesarskiej (a jak!), szorujemy bruki
zwiedzajac coraz to nowe zabytki (choc od dziesiatego wszystkie wydaja
nam sie takie same), budzimy usmiech politowania kucharza w hostelu
grajac w bilarda, podlewamy kwiatki i czekamy az nam oddadza
paszporty, zeby ruszyc do Pekinu.
La aventura llega a su fin. Solo faltan unos dias para que comamos un
bocadillo con queso y veramos las nevadas de otoño polaco. Mientras
tanto estamos atrapados esperando para que nos extendan los visados.
Tenemos que esperar una semana para que podamos quedarnos una semana
mas en China (la logica del sistema burocratico). Por lo menos estamos
atrapados en una residencia del emperador en un pueblo pequeño (para
China). Pingyao, porque asi se llama el pueblo, fue el centro de
economía china desde el siglo 14 y aquí empezaron a funcionar los
primeros bancos en China. No queda mucho de aquella riqueza: las
residencias de los ricos, los bancos y el espíritu empresarial de los
habitantes. Hay unas 4000 residencias (una para cada 10 habitantes),
entre cuales conocemos demasiadas y todas ya nos parecen iguales. Asi
que andamos por la muralla, que protege muy bien de la civilizacion,
regamos los flores en el hostal de aburrimiento, jugamos al billar
(version patetica según el cocinero del hostal) y esperamos a nuestros
pasaportes para que podamos huir a Pekin.
Sunday, 11 October 2009
(Necro)polis
Terakotowej armii cesarza Qin poswiecono hektolitry atramentu (nie
tylko chinskiego) i tony papieru (nie mamy ambicji ich przepisywac).
Mowi sie, ze - obok szczatkow Tytanica - wlasnie nieruchomi wojownicy
sa najchetniej ogladanym (i doslownie: obleganym) artefaktem. Czesc
armii podrozuje po swiecie odslaniajac czastke tego, co kryje sie
niedaleko Xi'an w chinskiej prowincji Shaanxi. To tutaj znajduje sie
pole potencjalnej bitwy, w powietrzu wrecz slychac strzek oreza.
Wybudzona z glebokiego snu armia wreszcie ma przed kim bronic swojego
cesarza-tyrana. A bedzie tak:
Zastepy wojownikow kontra hordy zwiedzajacych. Ponad 8000
skamienialych figur gotowych wypelnic zadana im 2000 lat temu misje
czeka na smialka, ktory pierwszy przekroczy czerwona tasiemke..
Wszystko jest perfekcyjnie przygotowane: lucznicy skladaja sie do
strzalu, piechurzy zastygli z na wpol odbezpieczona bronia, konie
szykuja ceramiczne peciny do skoku, generalowie skamieniala reka
probuja cos przekazac swoim odzialom.. Druga strona tez nie odpuszca.
Tlum napiera ze wszystkich stron, migawki wycelowne, blysk fleszy
oslepia budzacych sie do zycia wojownikow, a zagrzewajace do walki
okrzyki dzwonia w terakotowych bebekach. Nagle wszyscy zamarli,
wsluchuja sie w cisze, ktora w koncu peknie i rozlegnie sie
upragnione: DO ATAKU!


tylko chinskiego) i tony papieru (nie mamy ambicji ich przepisywac).
Mowi sie, ze - obok szczatkow Tytanica - wlasnie nieruchomi wojownicy
sa najchetniej ogladanym (i doslownie: obleganym) artefaktem. Czesc
armii podrozuje po swiecie odslaniajac czastke tego, co kryje sie
niedaleko Xi'an w chinskiej prowincji Shaanxi. To tutaj znajduje sie
pole potencjalnej bitwy, w powietrzu wrecz slychac strzek oreza.
Wybudzona z glebokiego snu armia wreszcie ma przed kim bronic swojego
cesarza-tyrana. A bedzie tak:
Zastepy wojownikow kontra hordy zwiedzajacych. Ponad 8000
skamienialych figur gotowych wypelnic zadana im 2000 lat temu misje
czeka na smialka, ktory pierwszy przekroczy czerwona tasiemke..
Wszystko jest perfekcyjnie przygotowane: lucznicy skladaja sie do
strzalu, piechurzy zastygli z na wpol odbezpieczona bronia, konie
szykuja ceramiczne peciny do skoku, generalowie skamieniala reka
probuja cos przekazac swoim odzialom.. Druga strona tez nie odpuszca.
Tlum napiera ze wszystkich stron, migawki wycelowne, blysk fleszy
oslepia budzacych sie do zycia wojownikow, a zagrzewajace do walki
okrzyki dzwonia w terakotowych bebekach. Nagle wszyscy zamarli,
wsluchuja sie w cisze, ktora w koncu peknie i rozlegnie sie
upragnione: DO ATAKU!
Friday, 2 October 2009
Chinska jezyk, trudna jezyk
Po prawie dwóch tygodniach w Chinach rozumiemy sie z miejscowymi tak
samo jak na poczatku. W kraju, w ktorym nawet pokazywanie liczb na
palcach jest skomplikowane i opatrzone licznymi zasadami, jakiekolwiek
interakcje werbalne raczej nie wchodza w gre. Co prawda potrafimy
powiedziec "dzien dobry", "herbata", "dziekuje" i czasami odwazamy sie
na "do widzenia", ale juz "tak" albo "nie" ogranicza sie do kiwania
glowa. Chinczycy na "tak" mowia czasami "aaaaaa", czasami "dzia", a
czasami wydaja z siebie niezrozumialy potok slow. "Nie" za to zalezy
juz zupelnie od kontekstu. Latwiej machac glowa. Jak zatem sie
porozumiewamy? Normalnie, po polsku. Jestesmy w kraju, w ktorym
znajomosc angielskiego jest tylko nieco lepsza niz polskiego, nasz
ojczysty jezyk znakomicie sie wiec sprawdza. My sie nie wysilamy,
rozmowcy nie stresuja, efekt taki sam. Nie czujemy sie przy tym
wszystkim nierozumiani ani samotni. Z kazdej strony docieraja do nas
sympatyczne usmiechy, ktore odwzajemniamy, nie mogac przekuc ich na
dluzsza rozmowe.
Czasami jednak trzeba cos przeczytac (z ktorego peronu odjezdza
pociag, dokad jedzie autobus albo gdzie jestesmy na mapie). Mamy
ambitne plany rozszyfrowania "krzakow", niektore juz nawet
rozpoznajemy, np: gora, autobus, pociag, ale na razie poslugujemy sie
systemem skojarzen typu: strzalka-osiem-drabinka, labirynt-krzyz-okno,
etc. W skojarzeniach tych wystepuje rowniez pojecie "zamieszania",
ktore okresla te wszystkie znaki, ktore sa tak skomplikowane
graficznie, ze nie mozemy ich latwo zapamietac i przywolac w
odpowiednim momencie. Ale jakos tak sa skonstruowane te chinskie
slowa, ze zawsze jakis element charakterystyczny sie znajdzie i wskaze
kierunek.
Ostatnia deska ratunku jest slownik obrazkowy (dziekujemy Lolkom),
ktory oszczedza nam wyglupow przy probach kupienia zupy z wolowina i w
innych krytycznych sytuacjach.
Na koniec ciekawostka. W Chinach policjanci wystepuja parami, ale w
odroznieniu od polskich policjantow, jeden w parze zawsze mowi po
angielsku. I droge wskaze, i powie w ktorej kolejce stanac. Policjant
przyjacielem turysty.
samo jak na poczatku. W kraju, w ktorym nawet pokazywanie liczb na
palcach jest skomplikowane i opatrzone licznymi zasadami, jakiekolwiek
interakcje werbalne raczej nie wchodza w gre. Co prawda potrafimy
powiedziec "dzien dobry", "herbata", "dziekuje" i czasami odwazamy sie
na "do widzenia", ale juz "tak" albo "nie" ogranicza sie do kiwania
glowa. Chinczycy na "tak" mowia czasami "aaaaaa", czasami "dzia", a
czasami wydaja z siebie niezrozumialy potok slow. "Nie" za to zalezy
juz zupelnie od kontekstu. Latwiej machac glowa. Jak zatem sie
porozumiewamy? Normalnie, po polsku. Jestesmy w kraju, w ktorym
znajomosc angielskiego jest tylko nieco lepsza niz polskiego, nasz
ojczysty jezyk znakomicie sie wiec sprawdza. My sie nie wysilamy,
rozmowcy nie stresuja, efekt taki sam. Nie czujemy sie przy tym
wszystkim nierozumiani ani samotni. Z kazdej strony docieraja do nas
sympatyczne usmiechy, ktore odwzajemniamy, nie mogac przekuc ich na
dluzsza rozmowe.
Czasami jednak trzeba cos przeczytac (z ktorego peronu odjezdza
pociag, dokad jedzie autobus albo gdzie jestesmy na mapie). Mamy
ambitne plany rozszyfrowania "krzakow", niektore juz nawet
rozpoznajemy, np: gora, autobus, pociag, ale na razie poslugujemy sie
systemem skojarzen typu: strzalka-osiem-drabinka, labirynt-krzyz-okno,
etc. W skojarzeniach tych wystepuje rowniez pojecie "zamieszania",
ktore okresla te wszystkie znaki, ktore sa tak skomplikowane
graficznie, ze nie mozemy ich latwo zapamietac i przywolac w
odpowiednim momencie. Ale jakos tak sa skonstruowane te chinskie
slowa, ze zawsze jakis element charakterystyczny sie znajdzie i wskaze
kierunek.
Ostatnia deska ratunku jest slownik obrazkowy (dziekujemy Lolkom),
ktory oszczedza nam wyglupow przy probach kupienia zupy z wolowina i w
innych krytycznych sytuacjach.
Na koniec ciekawostka. W Chinach policjanci wystepuja parami, ale w
odroznieniu od polskich policjantow, jeden w parze zawsze mowi po
angielsku. I droge wskaze, i powie w ktorej kolejce stanac. Policjant
przyjacielem turysty.

Subscribe to:
Posts (Atom)